Czy po bardzo udanym GTA IV, mając na horyzoncie wiosenną premierę części opisanej numerem piątym warto udać się w podróż sentymentalną i raz jeszcze dać się porwać klimatowi lat 90 w Kalifornii? Jeśli tylko szanowny gracz nie boi się, że jego oczy zaatakowane zostaną przez nie najwyższych lotów grafikę (która nie była mocną stroną gry już w momencie premiery) odpowiedź może być tylko jedna. CJ, Cesar i oficer Tenpenny (genialny Samuel L. Jackson!) tylko czekają, by znowu rządzić na naszym monitorze.
Ja w sentymentalną podróż wybrałem się niedawno. W mojej głowie dominowała jedna myśl – czy gra, która kiedyś sprawiała że chodziłem permanentnie niewyspany wciągnie mnie choć w połowie tak, jak przed kilkoma laty? Odpowiedź może być tylko jedna, a ja otrzymałem kolejny dowód, że Rockstar wynalazł coś na kształt kamienia filozoficznego wideorozrywki – San Andreas to wciąż doskonałe miejsce by w skórze Carla Johnsona zwiedzić każdy jego zakamarek.
Dzieło Rockstar mogę porównać do dobrze starzejącego się filmu. Po efektach specjalnych i jakości obrazu być może widać upływ czasu, ale konstrukcja świata przedstawionego i kreacji aktorskich to rzecz ponadczasowa. Kto oglądając dzisiaj Ojca Chrzestnego nie uśmiecha się przy scenach walki wręcz, wciąż jednak powtarzając, że Marlon Brando i Al Pacino to ikony popkultury, a zagrali wręcz nieziemsko? Zachowując odpowiednie proporcje, w podobne ramy możemy wtłoczyć GTA. Tutaj również historia to najmocniejszy punkt, a wokół głównej osi fabularnej obudowano tyle czynności pobocznych, że w wirtualnej rzeczywistości możemy zanurzyć się bez reszty. Ci, którzy kiedyś ukończyli San Andreas na pewno uśmiechną się na wspomnienie o będącym wiecznie na haju Ryderze, raperze – nieudaczniku OG Locu czy uzależnionym od kokainy prawniku Kenie Rosenbergu i jego paranoicznych wystąpieniach.
Możliwości, które oferuje gra wrażenie mogą robić do dzisiaj. Rowery, motory, samochody, helikoptery i samoloty tylko czekają, by z nich skorzystać. Przejechanie z jednego końca mapy na drugi trwa czasami ponad dwadzieścia minut, w zależności od trasy, jaką obierzemy. Zróżnicowanie terenu również robi niesamowite wrażenie. Wyjazd z tętniącej życiem metropolii na bezdroża zwane Badlands i jazda motorem w deszczu to niezapomniane przeżycie. Dodane zostały także elementy rodem z gier rpg – główny bohater może iść na siłownię by nabrać muskulatury, a może ją stracić zbyt często stołując się w barach szybkiej obsługi lub zwiększyć pojemność płuc nurkując. Jeśli często będziemy strzelać z broni automatycznej, prędzej czy później Carl będzie ją przeładowywać szybciej i lepiej celować, a regularna jazda na motorze sprawi, że trudniej będzie nam z niego zlecieć. Wreszcie uczestnicząc w sparingach na pięści w klubie walk będziemy mogli się nauczyć nowych ciosów. Warto dodać, że rozgrywka jest jedynie podszyta tymi elementami – nie odniosłem wrażenia, by zostały wplecione na siłę.
Seria GTA słynie nie tylko z zatrzęsienia możliwości, jakie autorzy oferują graczom, ale także z absolutnie pierwszorzędnej ścieżki dźwiękowej. Dziesięć stacji radiowych (jedenasta, WCTR, prezentuje jedynie wywiady z słuchaczami) potrafi zaskoczyć gracza takimi gwiazdami muzyki jak The Rolling Stones, Ozzy Osbourne, Guns N’ Roses, Depeche Mode, David Bowie, Lynyrd Skynyrd, Rod Stewart, 2Pac, Dr. Dre czy Ice Cube. Profanacją w tej sytuacji byłoby korzystanie z własnych zasobów muzycznych, ale i taką możliwość oferują autorzy. Czy jest coś, o czym w trakcie produkcji zapomniano? Cóż, wraz z zakupem gry nie otrzymałem voucheru na wakacje w Kalifornii i wciąż, nawet po kilku latach od premiery, jest to jedyny zarzut dla San Andreas.