Osoby, które regularnie korzystają z zataczających coraz szersze kręgi możliwości sieci web nie są zapewne szczególnie zdziwione, gdy na jaw wychodzą kolejne skandale dotyczące prywatności użytkowników. Większość zdążyła się już do tego przyzwyczaić i działać tak, aby nie narobić sobie kłopotów. Wciąż jednak rodzą się kolejne pomysły, które idei prywatności przeczą.
Projektem, który ma szansę wywołać sporą burzę jest Koozoo – w skrócie pozwala on na zmienienie każdego iPhone’a (w przyszłości planowana jest także wersja dla użytkowników Androida) w kamerę strumieniującą obraz. Od wyobraźni użytkowników zależy właściwie, jak taka funkcjonalność może zostać wykorzystana. Wyobraźmy sobie na przykład, że planujemy wycieczkę do galerii handlowej w centrum miasta i zastanawiamy się, jak tam dojechać – rzut oka na newralgiczne punkty trasy byłby na pewno bardzo przydatny. Ewentualnie moglibyśmy również sprawdzić, czy nasz ulubiony ogródek kawiarniany jest jeszcze wolny, czy należałoby zrewidować wieczorne plany.
Można powiedzieć, że przecież podobne usługi już istnieją – w zasadzie kwestią wpisania kilku znaków w wyszukiwarkę jest wyszukanie strony internetowej oferującej podgląd na deptak w Sydney. To prawda, ale zapomina się tutaj o jednej, bardzo ważnej rzeczy: sprzęcie niezbędnym do kręcenia i przesyłania obrazów. Koozoo ma tę przewagę, że w urządzenie śledzące może zmienić telefon, a często zdarza się przecież, że stare słuchawki zalegają w szufladach i nikt nie ma za bardzo pomysłu co z nimi zrobić – bo wyrzucić przecież szkoda. Ideą stojącą za Koozoo jest zbudowanie społeczności, która będzie udostępniać obszar znajdujący się w zasięgu obiektywu. Aplikacja przechwytuje obraz w kilkusekundowych odstępach i wysyła go w świat – dźwięku nie uświadczymy, ale dzięki temu powszechność usługi będzie zdecydowanie większa. Inspiracją dla twórców Koozoo miała być strona internetowa pewnego studenta, który strumieniował widok ze swojego okna budynku, który znajdował się w sąsiedztwie modnego klubu; dzięki temu osoby chcące pobawić się w tym miejscu mogły sprawdzić, czy w kolejce trzeba będzie długo czekać.
Koozoo jednak nie pobiera obrazu przez cały czas, kiedy nasze urządzenie jest włączone, bowiem do streamu musi być podłączony co najmniej jeden odbiorca. Jest to zdecydowana przewaga nad tradycyjnymi kamerami, które nie dość, że same muszą być włączone, to jeszcze powinny być podpięte do komputera, który by w sensowny sposób wysyłał sygnał w świat. Tutaj ten problem został rozwiązany – musi działać tylko telefon. Obraz jest zaś przesyłany w określonych przez użytkownikach odstępach czasowych. Miłym akcentem ze strony twórców jest obietnica, że osoby, których przekaz będzie najpopularniejszy, otrzymają stojak na telefon.
Dużo zależy jeszcze od tego, w którą stronę pójdą użytkownicy, którzy będą dostawcami sygnału. Już teraz można obejrzeć streamingi z cudownych zachodów słońca, niemniej jednak jest to powielanie użyteczności innych usług i raczej się nie przyjmie. Jak na razie twórcy aplikacji skupiają się na budowaniu społeczności wokół swojego produktu – dopiero tak zabezpieczeni będą mogli pokusić się o ewentualne zarobki. Trudo jednak przewidzieć, w jaki sposób miałoby się to odbyć. Tradycyjna forma reklamy mogłaby odstraszyć użytkowników, niewykluczone zatem, że zastosuje się bardzo modne ostatnio mikropłatności.
Nie widzę sensu, ale może… błądzę…
Często trudno odnaleźć sens w wielu nowościach – powiedziałbyś na przykład, że Instagram, który powstał w drugiej połowie 2010 roku sprzeda się później za miliard dolarów? Przecież to tylko serwis, który umożliwiał nakładanie filtrów na zdjęcia, czyli niby nic. A jednak. Jak Koozoo będzie dostępne również na Androida będzie miało spory potencjał. Na razie jednak na dwoje babka wróżyła;)